Jedna mila to 1609,34 m. Przez wiele lat biegacze próbowali pokonać ten dystans poniżej magicznej wtedy granicy czterech minut. W 1945 roku rekord mężczyzn w biegu na jedną milę wynosił 4:01,4. Przez dziewięć kolejnych lat nikomu nie udawało się poprawić tego wyniku. Wierzono nawet, że jest to niemożliwe, aż w roku 1954 Roger Bannister przebiegł ten dystans w 3:59,4 minuty. Co ciekawe, w tym samym roku kolejna osoba przebiegła jedną milę poniżej czterech minut, a wkrótce dołączyły do nich kolejne. Bariera czterech minut okazała się też, a może głównie, barierą psychologiczną.
No dobra, możesz teraz zapytać – ale o co Ci chodzi, Dominik, z tą milą? Otóż miałem w tym tygodniu przykład ograniczenia w głowie, które wydawało mi się, oczywiście w mojej skali, podobne do wyzwania ze wstępu. Na czas kwarantanny postawiłem sobie za cel podciągnięcie się przynajmniej raz na drążku z nachwytu. Od kilku lat się z tym mierzyłem, zamontowałem w domu drążek i okresowo zrywami ćwiczyłem. Tym razem postanowiłem, że w tym czasie, kiedy tyle czasu spędzam w domu, a drążek jest na wyciągnięcie ręki – zrobię to.
Umówiłem się z Kubą, fizjoterapeutą z którym współpracuję, na konsultację video. Ustaliliśmy ćwiczenia, które mogę robić codziennie, powiedziałem Magdzie, z którą współpracuję, o wyzwaniu związanym z podciągnięciem i zabrałem się do ćwiczeń.
Wczoraj Magda mi napisała, że zrobiła trzy podciągnięcia, a ja jeszcze ani jednego pełnego. Pomyślałem sobie, że tak nie może być, zaparłem się i postanowiłem, że zrobię to jedno podciągnięcie (w końcu trenuję już od trzech tygodni z instrukcjami od Kuby). Wisząc na rękach, wykonałem pierwszą próbę, lewa strona poszła łatwiej, prawa jakoś tak krzywo, z wysiłkiem, ale… zrobiłem jedno pełne podciągnięcie! Pierwsze w życiu z nachwytu! Napisałem zaraz do Magdy, żeby się pochwalić. Ale co jest najdziwniejsze i w sumie po to robiłem ten cały wstęp – to, że kiedy po południu spróbowałem jeszcze raz się podciągnąć, to zrobiłem trzy pełne powtórzenia!
Stąd to moje porównanie do pokonania wyniku czterech minut na jedną milę. Kiedy zrobiłem jedno podciągnięcie, zrobienie kolejnych trzech okazało się łatwiejsze! Ograniczenie było w dużej mierze w mojej głowie. Dało mi to ogromnie dużo do myślenia, bo zaraz pojawiła się refleksja – gdzie jeszcze mam takie ograniczenia, jak je zauważać i co najważniejsze, jak przezwyciężać…
Łatwo mi jest wypisać sobie rzeczy, których nie umiem robić, a których chciałbym się podjąć – tańczyć (ach, jakże ja bym chciał zacząć tańczyć), grać na instrumencie, pisać opowiadania i je publikować, zrealizować projekt, który mi w głowie kołacze od jakiegoś czasu. Każda z tych rzeczy to odmiana tego podciągnięcia się na drążku. Chcę je zrobić, czasami wykonuję próbę, ale bez przekonania i wytrwałości, z myślą z tyłu głowy, że nie umiem, że się nie uda, że…
Zagrało kilka rzeczy – przestrzeń i czas na regularny trening, drążek dosłownie wiszący nad głową (mam go przy biurku, przy którym piszę ten list), dedykowany trening, motywacja ze współdziałania z Magdą, wizja siebie podciągającego się. Teraz to wszystko sobie podsumowuję, żeby wykorzystać przy innych projektach. Zacząłem już trochę te rzeczy stosować przy pisaniu, może pora na taniec i instrument? 😉
A co jest Twoim „podciągnięciem się na drążku” lub „przebiegnięciem mili w 4 minuty”?