Z czasów dzieciństwa pamiętam (choć z tą pamięcią to wiadomo jak jest – może mi się wydawać, że tak było, a w rzeczywistości to mój mózg po prostu tak skojarzył i zapisał) sklepy z dużymi szyldami „INWENTARYZACJA”. Oznaczało to, że sklep jest zamknięty, bo personel liczy i sprawdza stan towarów. Teraz chyba takie rzeczy robi się w nocy, bo nie widzę zamkniętych sklepów z tego powodu.
Inwentaryzacja, czyli
ogół czynności rachunkowych zmierzających do sporządzenia szczegółowego spisu z natury składników majątkowych i źródeł ich pochodzenia na określony dzień.
Przyznaję, że ja sam robię taką inwentaryzację w swoim życiu i to w miarę regularnie.
Co jakiś czas przeglądam nawyki, rutyny i rytuały, zapisuję je i decyduję co z nimi zrobić – kontynuować, odrzucić, wykorzystać do budowania innych nawyków i rutyn.
Sprawdzam stan moich relacji – z kim mam mocne, zadbane relacje, a z kim te relacje, pomimo tego, że na papierze ważne, to w rzeczywistości słabe?
Spisuję to co mam i zastanawiam się, co z tych rzeczy tak naprawdę potrzebuję, a czego warto się pozbyć.
Listuję obszary w których się uczę i chcę uczyć, dzięki czemu mogę intencjonalnie wybierać czemu dam moją uwagę.
Zastanawiam się jak odpoczywam, co służy mojemu odpoczynkowi i jak to mogę wykorzystać w kolejnych tygodniach.
Inwentaryzowanie przychodzi mi naturalnie, czerpię z tego satysfakcję i zdecydowanie korzystam z efektów tego ćwiczenia.